1997

05.1997
Szczęście

Matko boska! Jestem sobą,
Idę spać, wstaję, pracuję,
Na razie nie myślę, kocham się z tobą,
Wygląda pięknie, śmiech emanuje.

Nie uszczęśliwiam się, myśleć przestałem,
Uczę się, miałem romans burzliwy,
Teraz mam dziewczynę, w której się zakochałem,
Nie wytrzymałem – chcę być szczęśliwy!

Las, droga piaskowa, śpiew ptaków przygrywa,
Klęczę brudny ze strzelbą w nicości,
Strzał w usta nicość rozrywa,
Padam bez smutku, bez bólu, bez złości.

W błocie zakrzepniętej krwi leży resztką twarzy,
I tylko lufa i papieros się tli,
I z dowód z imieniem dla grabarzy.


Nic
05.1997

Wszystko jest niczym,
Nic jest wszystkim,
Nic jest niczym,
Wszystko jest wszystkim.


Myśli
05.1997
Gdybym wtedy skręcił w lewo,
Gdybym nie myślał, skręcił w lewo,
Gdyby mi się udało, gdybym był zdrowy,
Chcę być zdrowy, i choć nic nie ma znaczenia,
To jest tragiczność, nic się nie zmienia.


Zwierzenie
05.1997

Potrzebowałem tego by być szczęśliwy,
Jednak wymyśliłem tylko cierpienie,
Choć były chwile, że latałem w niebie,
Ogólnie spadłem, jestem nieżywy.

Coś się stanie, ktoś zginie, ktoś zwariuje,
Pierdolę takie szczęście, w końcu wybuchnę,
Kogoś w ryj, bądź za okno, gruchnę,
Wkurwiony pół świata staranuję.


Fast food
05.1997

Muszę coś pisać, bo jestem zjebany,
Straciłem kontrolę i się boję,
Robiąc cokolwiek leczę swe rany,
Lecz nic mi się nie chce, bólu nie ukoję.

Może powinienem się leczyć,
Jednak pierdolę całe leczenie,
Już się leczyłem, już się nie chcę leczyć,
Nie wiem kim jestem, co to jest moje chcenie.

Piszę, bo cierpię, ból mierzi i rozpierdala,
Nie wiem jak zasnę, chcę się trzymać z dala,
Lecz chyba się nie utrzymam,
Już nie mogę, wszystkie maski zrywam!


Wciąż czekam
11.1997

Paraliżujący strach we mnie, lenistwo, smutek, obawa,
Nigdy nie szczęśliwy prócz tych chwil nadwrażliwości – choroby,
Czekanie to moja nadzieja.



12.1997

Urodziło się z bólem głowy, gdyż pierwszy brzask przekłuł źrenice,
Z matki trzciny, z ojca tytana,
Czarne dziecko dygocze z zimna,
Metalowe igiełki delikatnie rysują po młodym mózgu.

Roztrzęsione, wilgotne, oczy szukają zaczepienia,
Duma oczy wysuszyła, tamowana krew zgniła,
Chorego oblewa zimny pot, wargi pękają,
A skronie przewierca chaos – ojciec.

I stało się, strach zmiażdżył wszystko,
Strach, nienawiść, ból, cierpienie,
Gdzie jest wylęgarnia?
Na zawsze, bez celu, w chaosie,
W winie, w nieskończoności.
Paraliż to nie życie,
Śmierć to nie życie.


Wiersz dziesiąty
12.1997

Śruba nakręcona jelitami drąży,
Drąży głębiej i nawija gołe nerwy,
„Co za wina, że jej nie zatrzymałem”
- Myślę, gdy rozwierca receptory śródgłowia,
„Och, co za głupia lektura”
- Stwierdzam, gdy wiruje limfocyty.
Bo to jest ciało, może i chore ciało,
Lecz jest to rdzeniem rzeczy.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz