1998


11.1998
Gliczarów

Wieczorem piekło niebo zalewa,
W górzystych źrenicach odbija wzruszenie,
Teraz jest zmęczony, wspominam,
Żałuję, jak żałuję, jestem prawie
szczęśliwy.

Lecz zapomniałem, że przyjdzie noc,
naiwne stworzenie.

Glisty wiercą źrenice i głębiej
obłe norki, dojdą do rdzenia,
Co za strach, czego się boję?
Flaków? Sieci pająków na zębach?
Zatracenia?



Spekulacje
04.1998

Wstałem, bo był to ruch optymalny,
Wstałem, choć głowa twarda i obolała,
Płyn mózgowo rdzeniowy trwale zagotowała,
I spojrzałem na okno na słoneczny dzień upalny.

Myślę sobie - solipsyzm - i uśmiech na twarzy,
Lecz za chwilę krach i wnętrze mi się żarzy,
I staję w bezruchu wzdęty wulkanem!

Cóż, to minie, może jutro z rana,
Lecz, co będzie ma nerwico kochana,
Gdy chuj i nie wstanę następnym ranem?


Niedziela
04.1998

Dziś mój szczur wyskoczył przez okno,
Częściowo z mojej winy, częściowo z winy przypadku,
Szczęśliwie, jak na razie, żyje,
Zapewne jest w szoku.

Nie wiedziałem, że tego dnia i ja wyskoczyłem,
Wyskoczyłem z okna na twardy bruk,
Mocno tłukąc i tak już niepewne kości,
Szczęśliwie, jak na razie, żyję,
Zapewne jestem w szoku.


Rozmowa z prof. języka polskiego
04.1998

prof. języka polskiego – Po, co można robić prócz czytania książek i pisania wierszy?
nie prof. języka polskiego – Można jeszcze pić alkohol.
– Nie będę tego komentował.
- A, co jest największym życiowym dramatem? Jedynym dramatem i naszą klęską jest miłość i śmierć (eros i tanatos)
- Można jeszcze nie mieć nóg – powiedziałem
(tu zauważyłem uśmiech na twarzy profesora, uśmiech wpierw zwyczajny, dalej refleksyjny)
Kiedyś zostałem zapytany.
- Dlaczego ty się nie uczysz dziecko?
Być może, dlatego że nie mam nóg profesorze… itd.


Czy jest inaczej
04.1998

Czy jest inaczej dziś pomyślałem, gdy w kolcach próżni się zatrzymałem,
Gdy sinusoidalnym znanym biegiem rzeczy wpadłem w koryto najzjadliwszej cieczy,
(że boję się być sobą tak często twierdzili, gdy ja się prułem chorą duszę leczyli)
Kiedy cielsko całe równym dreszczem swędzi, jak mam nie myśleć o swędzie neurastenii!


Lenistwo vs stosunki pracy
1998

Płynie ciemnym lasem dębowym rzeka miodu o złotym kolorze,
Przy jej brzegu rytmem syzyfowym pracują drwale przy dębowej korze,
Jeden, co mu niezło, odłożył robotę na chwilę, i zanurzył w rzece swe spuchnięte dłonie,
A, że chwila ta chwilowa, i na przerwę miał ochotę,
nie zważając na lepkość wszedł cały do niej.

I dał się ponieść słodkiemu marzeniu,
Z brzegu wołali go na drewna rąbanie,
On „Oczywiście” lecz po krótkim uniesieniu,
Wracał, jak mówił, po siekierę, co na dnie.

Słodki strumieniu chorego lenistwa,
Miło, niemiło tworzyć w twej nicości,
Lecz słodycz twa mdła jest i wymiotliwa,
Gdy widzę jak na brzegu rąbią moje kości.


Zapach Łady

Czasem myślę, że jestem chory jak sto skurwysynów,
Czasem myślę, że jestem tylko nadwrażliwy,
Sumując, takie zmienne nastroje mają ludzie chorzy,
Jednak zostaje wątpliwość, że mam właśnie nastrój na sumowanie.


Czas
04.1998

Czas bierze raz,
Bywa, że pogilgocze, przewróci, ocuci,
Czasem przewróci o kąt pełny,
Lecz kąt pełny nie jest pełny w cząstce o spinie ½,
Czas bierze i w ofierze,
Czas pędzi i się wlecze,
Jak się wlecze to nas swędzi,
A jak pędzi to nie swędzi.

Oko
05.1998

Nie proszę o słój miodu,
Bo słój miodu kosztuje,
Człowiek zje kilogram,
I przez noc wymiotuje.

Powiedzmy, że się godzę,
I nie proszę już o cukierki, o Mont Blanc,
O Mont Blanc napiszę!
Daj mi Mont Blanc, o niej napiszę!

Napiszę jutro,
A dzisiaj za to,
Pozwól mi w tej szorstkości,
Optymalnie zmrużyć oko.


Ja
05.1998

Się najczęściej pokładam.


Z tomu Z piórnika ośmioklasisty.
Pióro
1998

Ten portret królowej Elżbiety został nama-
lowany po zwycięstwie nad hiszpańską arma-
dą, Chłopak schował to swego piórnika,
chwycił inne pisadło, a do notatnika,
na boku, wpisał by pamiętać: Kup nowy wkład.
Szkoła się skończyła, z czego był wielce rad,
Niestety miast wstąpić do sklepu pod wóz wstąpił,
Wóz to był pickup i na darmo trąbił.
Krew trysnęła wkoło, z ucznia uszło życie.
Nie znam, języka którego używa ten na szczycie,
Więc by to zakończyć, by to jeszcze brzmiało,
Powiem, że dzisiaj rano cholernie padało.


Z tomu „Zielone Sielanki”
05.1998

Zaczynam. W ogrodzie, w wiejskiej zagrodzie,
Przy betonowej pompie, siedziało przy ławie
Czterech mieszczuchów. Pijani żywo biesiadowali,
Tryskające w zębach kości winem zalewali.

Kanwa krzyczał „Wina dajcie!” i przestraszony,
Patrzył na wino (każdy patrzył zdziwiony)
Ona przechadzała się po sinusoidalnym płocie,
Kanwa rzucił się na płot, szalony, w obrocie
Przypomniał sobie, że jedną nogę ma krótszą od drugiej
(prawą od lewej)
Wspomniał jak on chodzi wzdłuż chodnika
(w swym mieście rodzinnym)
Prawym obcasem w krawężnik, gdy lewym dotyka ulicy,
A auto jeżdżące i dzieci chichoczące.

Niestety na wsi grunt jest grząski, za bardzo,
A Kanwa skoczył bez swojej laski, twardo
Upadł, tłukąc się, oko na żerdź nabijając.
Leżał tak odrętwiały, bo się ruszając
ból tym większy sprawiał wykolemu oku.

Patrzył na to Zachodni, śmiejąc się na boku,
A, że równie mocno chciał wina wstał,
nie robiąc jednak kroku,
bo cholernie się bał
chodzić w swych butach nowo zakupionych,
ponieważ były za duże i nie chciał wystawionych
mieć nerwów na nerwy. „Lepiej nie myśleć” – myślał,
„Po co chodzić – siedź!”

Był tam też spóźnialski Cohen,
Ten podjął się gonitwy z mozołem,
Z wielkim mozołem, bo zawsze, ale to zawsze!
Sekundę się spóźniał,
Mięśnie napinał, mięśnie rozluźniał.

Czwarty, jak się okazało, ruszył
przed chwilą, ganił się i puszył,
Gonił i gonił, różnych tricków próbował,
Biegał w koło, to ja byłem. Skończyłem.


Saridon

Paracetamolum 250 mg
Propyphenazonum 150 mg
Cofeinum 50mg


He He

Słoneczko!
Pajączek!
W mordesz!
Kurwasz!


***

W takiej
Fazie
Piszę
Takie wiersze

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz